W Zambii nowy rok szkolny zaczyna się wraz z nowym rokiem
kalendarzowym. I nasza Mansa University, czyli szkoła garażowa po miesięcznej
przerwie została na nowo otwarta. Jeszcze tydzień temu zastanawiałyśmy się jak
znaleźć dzieci, które chciałyby się uczyć, a których rodzice nie mają
pieniędzy, żeby posłać je do prawdziwej szkoły. W Zambii edukacja jest płatna,
więc nie wszystkie dzieci mają możliwość nauki. Mansa University jest właśnie
dla takich dzieci.
Mimo naszych obaw nie musiałyśmy wcale daleko szukać. W
poniedziałek rano, wyszłyśmy z naszego domku i już przy garażu stały pierwsze,
gotowe do nauki dzieci. W różnym wieku, nawet pięciolatki, zerkały to raz na
mnie, to na Zosię wielkimi oczami z wielką nadzieją, że przyjmiemy je do
szkoły.
Zaczęły się zapisy i nasze koślawe pytania w bemba: „Ni webo
nani ishina?” – „Jak się nazywasz?”, „Walesambilila kwisa?” – „Czy chodziłeś
już wcześniej do szkoły?” Te maluchy jeszcze nie mówią po angielsku.
Byłyśmy zaskoczone, że aż tyle dzieci przyszło się zapisać.
W końcu musiałyśmy odmawiać przyjęcia i to była najcięższa część zadania. Mamy
teraz kosmiczną liczbę dzieci jak na nasz mały garaż, aż 40 maluchów i wciąż
przychodzą nowe. Na szczęście nie daleko mamy insake –zadaszone miejsce z
tablicą, do której jedna z nas bierze połowę uczniów i tam prowadzi lekcje. Są
tam tylko ławki bez miejsc do pisania, ale to nie przeszkadza naszym uczniom,
zgięte w pół, ale wciąż z radością próbują notować literki w nowo dostanych
zeszytach. Mają tyle zapału do nauki, przychodzą jeszcze długo przed rozpoczęciem
zajęć o 7:30.
Zaczynamy poznawać i dostrzegać, które dziecko ma z czym
problem, a kto z czym wyprzedza inne dzieci. Brait np. jest wysokim jak na swój wiek chłopcem, którego siostra M. przyprowadziła z pod shoprite - głównego sklepu w
mieście. Od dawna już nie chodził do szkoły i praktycznie wychowywał się
na ulicy. Widać to po jego zachowaniu, ma problemy ze skupieniem i jak zacznie
coś gadać w bemba to nie może przestać. Ale przychodzi. Chce się uczyć. Gdy mu
zwracamy uwagę, schyla głowę i od razu przeprasza. Po lekcjach, gdy czasem zostaję
z nim, żeby nadgonić matmę, okazuję się, że wszystko szybko zaczyna rozumieć, i
kiedy chcę kończyć, słyszę tylko: „Nie! Kontynuuj, kontynuuj!” Jest mądrym i
wbrew pozorom dobrym chłopcem, potrzebuję tylko, żeby ktoś na chwilę zwrócił na
niego uwagę, odezwał się do niego po imieniu, albo usiadł na dwadzieścia minut
i wytłumaczył ułamki. Takiej uwagi potrzebuję, każde dziecko z naszego Mansa
University, jest to oczywiście niewykonalne przy takiej liczbie dzieci, ale gdy
przedstawiamy się i usłyszą wypowiadane przez nas ich imiona, duma i uśmiech
długo zostaje na ich twarzy.
Jest wiele pracy, a dzieci pochłaniają dużo naszej energii.
Dzień przed rozpoczęciem szkoły, dopadło mnie zniechęcenie i strach, że na nowo
nie będzie wolnej godziny w ciągu dnia, żeby odpocząć, że trzeba będzie cały
czas coś wymyślać dla dzieci, a ja mam już pustkę w głowie. Ale kiedy,
obudziłam się następnego dnia i zobaczyłam spragnione naszej uwagi dzieci,
strach miną, a Pan przyszedł z mocą i nowymi pomysłami.
Czasem, gdy mamy zrobić coś dobrego, postawić gdzieś,
kolejny krok, krótko przed tym przychodzi zwątpienie i strach i właśnie to jest
znaczący moment, nie można wtedy się poddać! Bo, gdy przejdę już ten moment,
cały wcześniejszy strach wyda mi się tylko śmiesznym żartem. I dopiero wtedy
mogę zobaczyć, ile mogłoby się nie zdarzyć, gdybym zdezerterowała na półmetku.
Czasem wystarczy tylko otworzyć garaż. Czasem drzwi swojego
domu, aby się odważyć, albo w końcu powiedzieć Panu: „tak” na wszystko,
cokolwiek ma dla nas przygotowane, a On już zajmie się resztą.